reklama

Rozpędzony ekspres wjechał w ostatni wagon pociągu. Katastrofa sprzed 35 lat

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Urząd Transportu Kolejowego

Rozpędzony ekspres wjechał w ostatni wagon pociągu. Katastrofa sprzed 35 lat - Zdjęcie główne

Zderzyły się dwa pociągi: osobowy z Szklarskiej Poręby Górnej oraz InterExpress "Silesia" z Pragi. | foto Urząd Transportu Kolejowego

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości WarszawaKatastrofa kolejowa w Ursusie była najpoważniejszym wypadkiem na polskich torach po 1989 roku. Do tragedii doszło 20 sierpnia 1990 roku o godzinie 6:20 rano na stacji Warszawa Ursus, będącej wówczas częścią Ochoty. Zderzyły się dwa pociągi: osobowy z Szklarskiej Poręby Górnej oraz InterExpress "Silesia" z czeskiej Pragi.
reklama

Rankiem w Ursusie panowała gęsta mgła. Pociąg osobowy zatrzymał się przy semaforze wskazującym „Stój”, a następnie kontynuował jazdę z maksymalną dozwoloną prędkością 20 km/h – zgodnie z instrukcją R1, która przewidywała jazdę na widoczność. Tymczasem InterExpress „Silesia” jechał za nim z prędkością około 97 km/h i uderzył w ostatni wagon składu osobowego. W wyniku tego tragicznego zdarzenia, spośród 80 pasażerów ostatniego wagomu zginęło 16 osób, a 64 zostały ranne - przypomina autor wpisu z Wikipedii.

Komisja PKP uznała, że przyczyną katastrofy było zignorowanie sygnału „Stój” przez maszynistę pociągu ekspresowego. Sam maszynista jednak twierdził, że wszystkie mijane semafory wskazywały "jazdę z największą dozwoloną prędkością". Raport Głównego Inspektora Pracy uwzględniał możliwość awarii sygnalizacji, lecz PKP zaprzeczyło temu. 

reklama

Spór o winę i cień podejrzeń wobec sygnalizacji

Proces maszynisty Tadeusza Mościckiego rozpoczął się w listopadzie 1991 roku i od początku budził ogromne emocje. W trakcie rozprawy wielu świadków – w tym inni maszyniści – wskazywało, że awarie samoczynnej blokady liniowej nie były wcale rzadkością. Jeden z kolejarzy, prowadzący w dniu tragedii pociąg ekspresowy „Tatry”, zeznał, że niedaleko miejsca wypadku semafor wskazywał sygnał „Stój” mimo tego, że tor za nim pozostawał wolny.

Wątpliwości potwierdziły także zeznania mieszkańca podwarszawskiej miejscowości, który sam zgłosił się do sądu. Opowiadał, że sygnały na jednym z semaforów między Pruszkowem a Ursusem zmieniały się w niepokojący sposób, bez żadnej logiki – raz zezwalając na jazdę, raz zakazując, w krótkich odstępach czasu.

reklama

Incydent, który zmienił narrację

Do przełomu doszło 9 kwietnia 1992 roku, kiedy na odcinku linii kolejowej nr 1 między Pruszkowem a Grodziskiem Mazowieckim wydarzył się incydent łudząco podobny do okoliczności katastrofy w Ursusie. Maszynista jednego ze składów zatrzymał się pod semaforem, który wskazywał „jazdę z największą dozwoloną prędkością” (sygnał S2), mimo że na torze za semaforem znajdował się już inny pociąg.

W tym przypadku tragedii udało się uniknąć tylko dzięki dobrej widoczności – maszynista w porę dostrzegł zagrożenie i wyhamował. Komisja kolejowa, badając zdarzenie, wskazała jako przyczynę zwarcie skrośne w instalacji sygnalizacyjnej.

Prokuratura zmienia front

Miesiąc po tym incydencie prokuratura wystąpiła o uniewinnienie Tadeusza Mościckiego. Zarówno on sam, jak i jego obrońca, podkreślali, że kwietniowa awaria potwierdza tezę, iż w Ursusie także mogło dojść do błędu systemu sygnalizacji. Obrońca maszynisty mówił wprost: katastrofa z 1990 roku była nie tylko dramatem pasażerów, lecz także dowodem chaosu i technicznego zaniedbania, które panowały wówczas w Polskich Kolejach Państwowych.

reklama

Przez lata nie udało się upamiętnić ofiar wypadku. Dopiero 20 sierpnia 2024, w 34. rocznicę tragedii, odsłonięto przy ulicy Traktorzystów tablicę pamiątkową. Inicjatywę podjęły związki zawodowe wraz z PKP i Fundacją Grupy PKP.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama
logo